"Polacy nie zające, własne wódy mają."
Nadal nie wiem, co sprawiło, że zgodziłam się na tę wyprawę. Gdy już koncert się skończył, a ja odebrałam od Piotrusia i spółki prezenty oraz strzeliłam sobie z chłopakami zdjęcia, które potem trafiły na Instagrama, udałam się z moim nowym, angielskim koleżką na drinka. To nie zrobiło mi dobrze. Chyba miałam jakiś słaby dzień. Albo w drinku tego grubasa były jakieś narkotyki. W każdym bądź razie czułam się, jak wtedy, gdy poszłam na imprezę z czterema Rosjanami.
Rozmawialiśmy. Kolega mnie rozczarował - nie był Anglikiem. Pochodził z Walii, ale mieszkał w Londynie. Jak ja. Tylko, że ja byłam Polką. Powiedziałam mu to - chyba się ucieszył, chociaż nie jestem tego pewna, ten uśmiech równie dobrze mógł być grymasem niezadowolenia. Byłam zbyt nawalona, żeby prawidłowo to ocenić. Przyjechał do Polski na wakacje. Był na jakimś obozie sportowym z jakiejś sekty czy z innego chujstwa. Podobno strasznie fajny. Albo nudny. Mógł jeszcze pojechać do Kanady, ale wybrał Rzeczpospolitą, gdyż obiło mu się o uszy, iż mamy tu lepsze drogi, a naród polski jest bardzo gościnny dla obcokrajowców. Może i byłam zalana, ale każdy debil by doszedł do wniosku, że mojego kochanego, przystojnego Walijczyka ktoś zwyczajnie wychujał. Spędził już w Grodzie Kraka tydzień i chciał pozwiedzać cały region albo i nawet kraj. Tylko nie znał żadnego przewodnika.
- O, ja kiedyś chciałam iść do klasy turystycznej, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce... - wypaliłam, nie wiem, co mną wtedy kierowało. Ach, już wiem - dragi.
- Serio? To jak? Zabierzesz mnie na wycieczkę?
On chyba pomyślał, że te plany były oparte na moim wielkim zamiłowaniu do podróżowania, które przybierało rozmiary kolosalne, gdy w grę wchodziły polskie drogi. Sama nie wiedziałam dlaczego to mnie ciekawiło. Ale w wieku dziesięciu lat wszystko cię zaczyna kręcić, a jesteś za młody by zrozumieć prawidłowo pojęcie "turystyka w Polsce". Właściwie to jesteś za młody by prawidłowo zrozumieć słowo "Polska" i wszytskie epitety określające je. Dopiero kilka lat później zaczynasz dochodzić do prawidłowego rozumowania. Nic dziwnego, że po pierwszym dniu w szkole ponadpodstawowej vel gimnazjum aka piekło, gdy już miałam rocznikowo te trzynaście lat, kulturalnie się ulotniłam do ojca do Anglii.
- Jasne, jutro możemy ruszać. - wypaliłam bez zastanowienia i wróciłam do sączenia napoju.
Walijczyk się uśmiechnął szeroko.
- Dziękuję. Gdzie się spotykamy?
- A idziemy gdzieś? - nie ukrywam, byłam zaskoczona. Widać wódka robiła swoje.
- Yeeep. - nawet zdezorientowanie w głosie nie wpłynęło na jego poziom zajebistości - Ja. Ty. Wycieczka. Polska. Jutro. Wyjazd. Gdzie.
- Ty być obcy, ja Polska, ja umieć. Polacy nie zające, własne wódy mają.
Co oni tu sprzedają? Dachówkę z heroiną wymieszaną ze stuprocentową wódką? A dla ozdoby dodają listek konopi?
Tym razem zupełnie go zmyliłam. Przez chwilę myślałam, że zaczynam mu współczuć, jednak to dziwne uczucie w brzuchu okazało się być głodem.
- Okeeej. Mieliśmy jutro wyjeżdżać na wycieczkę, pamiętasz? - potwierdziłam - I chcę się dowiedzieć skąd wyruszamy.
- Jak to skąd? Z dworca. Chciałeś tramwajem może poza miasto wyjechać?
Ach, ci turyści...
- No, no, no. - ten jego angielski akcent, och, ach - Macie tu kilka dworców. Na którym się spotykamy?
Mamy kilka dworców? Że what are you pierdoling about, walijski przystojniaczku?
Mój mózg tej nocy zdecydowanie działał sto razy gorzej niż zazwyczaj, a zazwyczaj już był gorszy od przeciętnego.
Dworzec.
Dworzec.
Dworzec.
Ach.
Nie chcę cię martwić, mój kolego, ale z dworca towarowego nikt nie korzysta.
- Jedziemy z Dworca Głównego. Powiedzmy, że o dziesiątej się spotykamy.
Aż dziw, że tak rozbudowane zdania udało mi się ułożyć.
- Świetnie!
Widać, że był uradowany tym faktem.
- A tak właściwie to jak masz na imię?
To było dobre pytanie w tym momencie.
Dopiłam do końca napój, zebrałam swoje fanty i wstałam z krzesła.
- Jutro ci powiem.
I odeszłam.
Obudziłam się o ósmej rano, czyli spałam jakieś cztery godziny. Bywało gorzej. O dziwo, głowa nie bolała mnie bardziej niż po tym rosyjskim balowaniu, ale i tak kolorowo nie było.
Szybko się umyłam, przebrałam i wpakowałam kilka rzeczy do mojego nieodłącznego plecaka profesjonalnego świra. Właściwie to wcześniej w ogóle się nie rozpakowywałam, bo po koncercie miałam w planach opuszczać ziemie polskie najszybciej jak tylko się dało, jednak z przyczyn technicznych, czy raczej własnej głupoty, nie mogłam tego dokonać.
Dobrym pytaniem byłoby dlaczego nie kopnęłam walijskiego sportowca w jego zgrabny tyłek i nie spieprzyłam na zachód. Niestety niektóre pytania zawsze pozostają bez odpowiedzi. Ale to pytanie nie należy do tej kategorii, gdyż odpowiedź jest prosta - jestem idiotką.
Wyposażona w iPhone'a, googlowałam miejsca warte odwiedzenia w Polsce. Byłam tak zajęta tą czynnością, że uciekła mi czwórka - tramwaj wysokiej generacji z eleganckim wnętrzem, wygodnymi siedzeniami i świetną klimatyzacją. Pojechałam jakimś innym, gorszym. Po dziesięciu minutach jazdy z zaplanowanym pierwszym przystankiem podróży, wysiałam z pojazdu i zadowolona z siebie, udałam się w stronę miejsca zamieszkania żuli, narkomanów, ladacznic oraz babć sprzedających precle i obwarzanki. Była godzina dziewiąta pięćdziesiąt trzy - mojej ofiary nie było na horyzoncie, ale miał w końcu jeszcze całe siedem minut, więc nie przejmowałam się nim jakoś specjalnie. Sprawdziłam, o której mamy pociąg, po czym usiadłam na ławce i zagłębiłam się w lekturze, którą pożyczyłam od serbskiego dilera ziemniaków, którego poznałam na Trzecim Oficjalnym Zlocie Stowarzyszenia Psychicznych Rolników. Nie ukrywam - książka mnie wciągnęła. Tak bardzo, że skończyłam ją na tej ławce na tym dworcu o godzinie za dwadzieścia dwunasta. A kolegi nie było. Byłam uradowana tym faktem - mogłam wracać do Londynu! Odtańczyłam skróconą wersję tańca zwycięstwa i ruszyłam w kierunku wyjścia. Gdybym od razu poszła do pociągu jadącego na lotnisko, a nie umyśliła sobie McZestawu w McDonald's, to prawdopodobnie teraz już relaksowałabym się w stolicy Anglii. Ale nie, ja musiałam wychodzić z dworcowej hali i musiałam wpaść na spóźnionego kolegę.
- I'm so sorry... - zaczął - Chciałem kupić precla, ale nie mogłem dogadać się z tą wiedźmą ze stoiska. - uśmiechnął się przepraszająco.
- To, co trzymasz w ręku, to obwarzanek! - powiedziałam z oburzeniem. - O-B-W-A-R-Z-A-N-E-K - byłam taka miła, że mu to nawet przeliterowałam - Precle to takie cienkie są i pozawijane jak moje słuchawki. Do you understand, mój ukochany, walijski chłopcze?
Pokiwał twierdząco głową i podał mi drugiego obwarzanka, którego wyciągnął uprzednio z plecaka.
Dlaczego on się uśmiecha? Jest zadowolony ze swojej niewiedzy? Bo jak można nie rozróżniać precla od obwarzanka, ja się pytam, hę?
- To idziemy na train, przewodniczko? - spytał się, przeżuwając jedzenie.
- Idziemy, niech stracę.
I ruszyłam w stronę peronu. Słyszałam za sobą jego kroki. Próbowałam zrobić takie coś jak w tej mitologii - odwróciłam się jak Orfeusz, ale niestety mój towarzysz niedoli nie miał zamiaru znikać jak Eurdyka. Szczerze mówiąc - byłam zawiedziona.
- Gdzie najpierw jedziemy? - zrównał ze mną krok, nie jadł już obwarzanka, za to popijał sobie colę.
- Wieliczka. - odpowiedziałam mu, wyjęłam z ręki puszkę i wskoczyłam do pociągu, uprzednio rzucając tęskne spojrzenie pojazdowi, którego celem była nie Kraina Soli, a lotnisko w Balicach. Popijając napój, usiadłam na jednym z wolnych miejsc [właściwie to wszytskie były wolne]. Odwróciłam się tak by ogarnąć miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdowałam, bowiem liczyłam, że tam zobaczę chłopaka. Nie myliłam się. Stał tam i zafascynowanym wzrokiem pochłaniał wnętrze.
- Cool. - usłyszałam - Podobny do londyńskiego underground...
- Tak, jasne, wiesz, w Polsce mamy ongroundy. Bo po ziemi się poruszają, a nie pod. - powiedziałam to bardziej profesjonalnie niż nie jeden licencjonowany przewodnik turystyczny i byłam z siebie dumna, bo najwyraźniej Walijczyk mi uwierzył.
Postał jeszcze kilka minut, a gdy pociąg ruszył, usadowił się na miejscu obok mojego. Tym razem miał w ręku frytki z KFC.
Że wut?
- Skąd masz te frytki? - powiedziałam tęsknym głosem.
- Z KFC.
Fajnie, dzięki, nie wiedziałam.
- Chcesz jedną? - po kilku sekundach usłyszałam znowu ten nieziemski głos. Przytaknęłam i wzięłam cały kubełek.
- Dzięki. - usłyszał w odpowiedzi.
Zapadła krępująca cisza. Właściwie to nie cisza i nie krępująca, gdyż mnie to nie przeszkadzało, a cicho nie było, gdyż zajadałam smażone ziemniaki.
- Ej... - szturchnęło mnie sto osiemdziesiąt centymetrów czystego seksu - Jak masz na imię?
Powiedzieć mu, czy nie? Właściwie to powinnam wcześniej przemyśleć podawanie komukolwiek jakichkolwiek swoich danych osobistych, ale ponieważ świetnie się czułam po poprzedniej wizycie w klubie, stało się to, co się stało.
- Jestem Vera Leila. Dwa imiona - do wyboru do koloru. Używaj którego chcesz.
- Jak to się pisze?
- Co?
- Vera. V-I-E-R-A?
- Czytasz tak jakby "wiera", piszesz V-E-R-A.
Zawsze to samo. Dlaczego ojciec dał mi takie popieprzone imię do cholery?
- Ładne. Pasuje ci. - powiedział z uśmiechem mój towarzysz w przerwie między kolejnymi łykami pepsi.
Skąd on brał to wszystko?
- Ja jestem Aaron.
- Miło cię poznać, Aaronie.
Znowu się uśmiechnął. Nie zepsuły mu się jeszcze te mięśnie twarzy? A może to ciągłe skurcze?
Zapadła półsekundowa cisza, która została po połowie sekundy [kto by się tego spodziewał?] przerwana przez pana konduktora.
- Państwo macie bileciki?
- Bieda w kraju, nie mamy. - i uśmiechnęłam się najmilej jak potrafiłam.
- To trzeba będzie kupić. - z równie wielkim uśmiechem odpowiedział mi mój rozmówca.
- Panie, nie zgrywaj się pan. W wakacje o tej porze na pewno pan limitu nie ma, więc niech pan jakichś innych ludzi pozaczepia, a nas zostawił w spokoju.
Trzeba sobie radzić w życiu.
- Masz rację, dziewuszko, masz rację... Kilka siedzeń dalej jakieś emeryty w brydża grają, idę zarobić na pół litra. Trzymajcie się.
Pomachałam mu na pożegnanie, a ten odszedł.
- Co ty robisz? Przecież to nie jest legalne! Tak bez biletu! - rzucił się na mnie chłopak.
- Mam siedemnaście lat i siedemnaście spraw sądowych na koncie. - zaczęłam - Takie życie. Nie mam zamiaru wydawać tyle kasy, skoro później będę mogła sobie zjeść za to Twister Menu w KFC. Rozumiesz?
Rozumiał.
Po dwudziestominutowej jeździe wysiedliśmy z pociągu.
- Vera?
- Yhym?
- Dlaczego ta babcia się na nas tak dziwnie patrzy?
Wut?
Skierowałam głowę w kierunku, który pokazywał chłopak. Rzeczywiście, jakaś staruszka gwałciła naszą dwójkę swoimi gałkami ocznymi. Przeszły mnie ciarki. To była ta sama babka, która jechała z nami pociągiem. Złapałam Aarona za rękę i pociągnęłam szybko w kierunku kopalni soli. Czeska mafia? Okej. Ruskie imprezy? Okej. Toi-toi? Okej. Starsze panie? O nie, tym razem podziękuję.
- Gdzie biegniemy?
- Czemu ty jesteś ciągle taki ciekawski? - popatrzyłam się na rozmówcę, jednak jedyną odpowiedzią jaką uzyskałam był jego uśmiech. Muszę go wziąć do jakiegoś lekarza. Serio się martwię. Niech mu jakiś rentgen twarzy zrobią czy coś takiego. Może on jest poważnie chory na jakieś zapalenie mięśni? Przecież to nienaturalne się tyle uśmiechać z własnej woli.
- Myślałem, że mamy zwiedzać kopalnię.
Zatrzymałam się, a on razem ze mną.
- Taki jest plan.
O co chodzi?
- Minęliśmy ją jakieś pięć minut temu.
Kurwa.
Piętnaście minut po tym jak dostałam kolejny dowód na własny idiotyzm i babciowstręt, staliśmy w windzie i zjeżdżaliśmy pod ziemię, by zwiedzić wieliczkowy powód do dumy. Takie wyrażenie wyczytałam gdzieś w internecie. Ja osobiście nie widzę nic nadzwyczajnego w soli znajdującej się ileś tam pod ziemią, ale Aaron był wyraźnie zadowolony.
- To pierwsza kopalnia, którą zwiedzam. - powiedział i gdy otworzyły się drzwi do windy, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę przewodnika.
To były męczące dwie godziny. Facet, który nas oprowadzał, opowiadał jakieś suche anegdotki dotyczące kopalni. Zawsze to siebie uważałam za osobę z dziwnymi zainteresowaniami. Te wszystkie znajomości z mafią, napady na bank, podkradanie meleksów - to tylko mały procent tego, co zrobiłam w ciągu ostatnich lat. Ale jak można było z takim zainteresowaniem słuchać o soli?
- Masz rację, dziewuszko, masz rację... Kilka siedzeń dalej jakieś emeryty w brydża grają, idę zarobić na pół litra. Trzymajcie się.
Pomachałam mu na pożegnanie, a ten odszedł.
- Co ty robisz? Przecież to nie jest legalne! Tak bez biletu! - rzucił się na mnie chłopak.
- Mam siedemnaście lat i siedemnaście spraw sądowych na koncie. - zaczęłam - Takie życie. Nie mam zamiaru wydawać tyle kasy, skoro później będę mogła sobie zjeść za to Twister Menu w KFC. Rozumiesz?
Rozumiał.
Po dwudziestominutowej jeździe wysiedliśmy z pociągu.
- Vera?
- Yhym?
- Dlaczego ta babcia się na nas tak dziwnie patrzy?
Wut?
Skierowałam głowę w kierunku, który pokazywał chłopak. Rzeczywiście, jakaś staruszka gwałciła naszą dwójkę swoimi gałkami ocznymi. Przeszły mnie ciarki. To była ta sama babka, która jechała z nami pociągiem. Złapałam Aarona za rękę i pociągnęłam szybko w kierunku kopalni soli. Czeska mafia? Okej. Ruskie imprezy? Okej. Toi-toi? Okej. Starsze panie? O nie, tym razem podziękuję.
- Gdzie biegniemy?
- Czemu ty jesteś ciągle taki ciekawski? - popatrzyłam się na rozmówcę, jednak jedyną odpowiedzią jaką uzyskałam był jego uśmiech. Muszę go wziąć do jakiegoś lekarza. Serio się martwię. Niech mu jakiś rentgen twarzy zrobią czy coś takiego. Może on jest poważnie chory na jakieś zapalenie mięśni? Przecież to nienaturalne się tyle uśmiechać z własnej woli.
- Myślałem, że mamy zwiedzać kopalnię.
Zatrzymałam się, a on razem ze mną.
- Taki jest plan.
O co chodzi?
- Minęliśmy ją jakieś pięć minut temu.
Kurwa.
Piętnaście minut po tym jak dostałam kolejny dowód na własny idiotyzm i babciowstręt, staliśmy w windzie i zjeżdżaliśmy pod ziemię, by zwiedzić wieliczkowy powód do dumy. Takie wyrażenie wyczytałam gdzieś w internecie. Ja osobiście nie widzę nic nadzwyczajnego w soli znajdującej się ileś tam pod ziemią, ale Aaron był wyraźnie zadowolony.
- To pierwsza kopalnia, którą zwiedzam. - powiedział i gdy otworzyły się drzwi do windy, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę przewodnika.
To były męczące dwie godziny. Facet, który nas oprowadzał, opowiadał jakieś suche anegdotki dotyczące kopalni. Zawsze to siebie uważałam za osobę z dziwnymi zainteresowaniami. Te wszystkie znajomości z mafią, napady na bank, podkradanie meleksów - to tylko mały procent tego, co zrobiłam w ciągu ostatnich lat. Ale jak można było z takim zainteresowaniem słuchać o soli?
- Jesteś dziwny. - powiedziałam. Właśnie wyjechaliśmy na powierzchnię i idziemy w kierunku sklepiku z pamiątkami.
- Nie bardziej niż ty.
I znowu uśmiech - a to nowość.
- I z tym się zgodzę.
Chciałam coś jeszcze dodać, ale doszliśmy do celu naszej arcydługiej wyprawy. Chłopaka ogarnął szał zakupów. Wstyd się przyznać, ale mnie też. W każdym miejscu, w którym jestem, kupuję sobie koszulkę i robię zdjęcia. Te zrobiłam jeszcze pod ziemią - mam kilka, między innymi z Aaronem, przewodnikiem i jakimś górnikiem, który się nazywał Zbyszek. Trzeba było teraz tylko wybrać odpowiedni T-shirt. I się stało, co się stało - obładowani siatkami [mieliśmy dwie małe] opuściliśmy sklepik po godzinie dwudziestej. Idąc na pociąg, zabłądziliśmy dwa razy i wstąpiliśmy do monopolowego. Tym sposobem na peron dotarliśmy o godzinie dwudziestej trzeciej i, jak się można było spodziewać, o tej porze żaden pociąg już nie kursował. Zrezygnowana usiadłam na ławce, wyciągnęłam piwo i zaczęłam pić. Mój towarzysz gdzieś wyparował, ale specjalnie mnie to nie obchodziło - był dorosły, a ja nie byłam niańką. To, co wtedy zrobiłam, jest kolejnym dowodem na mojego życiowego pecha - gdybym wtedy pilnowała go i przeczekała do rana na pociąg, nic by się nie wydarzyło.
- Znalazłem dla nas transport. - usłyszałam nad sobą głos, gdy byłam w trakcie piątego piwa z kolei. Byłam już lekko wstawiona, więc można się domyśleć, że nawet nie wpadłam na to, by spytać się o jaki transport chodzi. Posłusznie poszłam za chłopakiem do jakiegoś busa, ciągle popijając napój. Albo nic nie wyglądało tam nie tak jak powinno, albo za bardzo się upiłam, żeby to ocenić w miarę poprawnie.
Koniec z alkoholem.
Ostatnie, co pamiętam to głos walijskigo kolegi, który życzył mi dobrej nocy.
Gdy się obudziłam, wszystko się zaczęło.
***
Nie wiem, czy wiecie, ale mam tendencje do bycia cholerykiem. Wiecie, jestem impulsywna i drażliwa.
Ale z drugiej strony przecież nie napiszę Wam, że CHUJ WAM W DUPĘ, bo przecież to takie niekulturalne i nie w moim stylu zupełnie tak, jak NIE ZOSTAWIANIE KOMENTARZY.
Macie rozdział, rzygajcie szczęściem i przyprawiajcie mnie o ból dupy.
Kocham Was.
Dodałam stronę o mnie i o bohaterach. Enjoy.
Dodałam stronę o mnie i o bohaterach. Enjoy.
IDZIE KTOŚ NA KONCERT NICKELBACK?
Tym razem się naprawdę rozpisałaś.
OdpowiedzUsuńOczywiście ten fakt w żaden sposób nie jest zły. Wręcz przeciwnie - dobrze, kiedy można się czymś dłużej delektować. Sam staram się serwować czytającym odpowiednie dawki lektury, żeby byli po niej nasyceni:)
Powracając do prologu: w poprzednim komentarzu zapomniałem o uwzględnieniu informacji, skąd wziąłem imię głównej bohaterki. Otóż przed lekturą odwiedziłem zakładkę "Bohaterowie"...
Nieźle wrobili tego Aarona, oj nieźle. Szczególnie z tymi drogami. Vera ma wyjątkowo twardą głowę (tak się mówi?) jeśli chodzi o trunki. Co do starych pań... też napawają mnie lekkim przerażaniem, szczególnie kiedy się TAK patrzą.
Ogólnie rzecz biorąc rozdział pierwszy jest tak samo zachwycający jak prolog. Bardzo podobają mi się przemyślenia narratorki, jej wspominki (tak nawiasem mówiąc chętnie przeczytałbym jakąś historię związaną z mafią) i sam sposób postrzegania świata. Dobrze, że z góry nie walisz ckliwym romansem, a powoli dochodzisz do tego wątku. Podoba mi się też to, że bohaterowie nie są idealni i mają swoje wady.
Jeśli chodzi o błędy...
Znowu znalazłem literówkę, teraz jednak ją wymienię:
" wszytskie" - wszystkie
"- A idziemy gdzieś? - nie ukrywam, byłam zaskoczona. Widać wódka robiła swoje." - przeczenie "nie" powinno tutaj być napisane z wielkiej litery, jako że nie jest związane z wypowiedzią. Znalazłem kilka takich błędów, dlatego uwzględnię tylko ten jeden. Więcej o budowaniu dialogów znajdziesz tu: KLIK
"Sprawdziłam, o której mamy pociąg, po czym usiadłam na ławce i zagłębiłam się w lekturze, którą pożyczyłam od serbskiego dilera ziemniaków, którego poznałam na Trzecim Oficjalnym Zlocie Stowarzyszenia Psychicznych Rolników. " - wdało ci się powtórzenie. Podziel to zdanie na dwa mniejsze.
"Precle to takie cienkie są" - bardzo dziwne zdanie. Lepiej brzmiałoby: "precle są takie cienkie..."
"Ja osobiście nie widzę nic nadzwyczajnego w soli znajdującej się ileś tam pod ziemią," - możesz być bardziej konkretna. Tj. "soli znajdującej się kilkaset metrów pod ziemią"
No. To by było na tyle.
Gnom
Postanowiłam, że nie będę ci już smęcić na gg tylko opiszę wszystko tutaj. Tak ogólnikowo to chyba najdłuższy twój rozdział ever. Mi się wszystko podoba, opowiadanie ma swój klimat. Może masz kilka błędów, co kolega wyżej już opisał ale nie rażą w oczy więc jest bardzo spoko.
OdpowiedzUsuńStarsze, gapiące się babcie to jeszcze jakoś ujdą, ale starsze, gapiące się babcie z narysowanymi brwiami to już jest strach i sranie w gacie. Siostro, wyprowadź mnie z ewentualnego błędu ale cały czas wydaje mi się, że walijski przystojniak jest gejem. Nie wiem skąd mi się to wzięło. W sumie to wcale nie byłabym zawiedziona. Fajnie jest mieś przyjaciela geja.
Zazdroszczę ci pomysłów bo sama nigdy nie wpadłabym na nic podobnie genialnego. Powodzenia w dalszym pisaniu :*
Uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńnie ukrywam - na początku nie chciało mi się tego czytać, rozdział dosyć długi.. Ale jak przeczytałam kawałek to nie mogłam się od tego oderwać, najlepsze internetowe opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam ! Pomysłowe, ciekawe i pisane tzw. "językiem nastolatków". spodobały mi się fragmenty "Że what are you pierdoling about, walijski przystojniaczku?" i "I ruszyłam w stronę peronu. Słyszałam za sobą jego kroki. Próbowałam zrobić takie coś jak w tej mitologii - odwróciłam się jak Orfeusz, ale niestety mój towarzysz niedoli nie miał zamiaru znikać jak Eurdyka. Szczerze mówiąc - byłam zawiedziona.", dobree ! :D masz na prawdę niesamowity talent do pisania, czekam na kolejny rozdział :) pozdrawiam http://roksanao.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńciekawe opowiadanie
OdpowiedzUsuńzapraszam na www.thebest2000.blog.pl
Rozwalają mnie komentarze w stylu "nie chciało mi się czytać, bo za długie". NO CHYBA ROZDZIAŁ POWINIEN BYĆ DŁUGI, A NIE 5 ZDAŃ NA KRZYŻ. xd
OdpowiedzUsuńOgólnie baaardzo wciągające i zabawne. Rozkminy głównej bohaterki rozbrajające. :D Oby tak dalej!
Hej ;) Jeśli masz ochotę, to zajrzyj na http://hermionadracoocaleni.blogspot.com/ . Ostatnio dodałam nowy rozdział i chętnie przyjmę oceny i rady. Pozdrawiam, Nadya.
OdpowiedzUsuńNo dobra. Nie umiem pisać pierwszych komentarzy (ha, zauważyłaś jak subtelnie dałam Ci do zrozumienia, że ten komentarz nie jest ostatni? A to oznacz, że zabawię tu trochę dłużej. Przepełnia cię radość, wiem :D) i ogólnie dzisiaj jakoś nie mam polotu, więc nie oczekuj, że wzniosę się na wyżyny literackie. A szkoda, bo rozdział niewątpliwie na to zasłużył. Podoba mi się. Genialny język, bohaterka (kocham ją! <3), Aaron (który jest po prostu Aaronem, ale to wystarczy) i cała ta otoczka. Trzy razy tak, przechodzi pani dalej. Vera jest nienormalna i już kilka razy przyprawiła mnie, niemalże o oplucie monitora herbatą.
OdpowiedzUsuńAch, no i kolega na górze wypisał już dostrzeżone przez siebie błędy, ale nie mogę sobie odpuścić.
"W każdym bądź razie czułam się, jak wtedy, gdy poszłam na imprezę z czterema Rosjanami."
Proszę, błagam, tylko nie "w każdym BĄDŹ razie". Mówimy "w każdym razie", lub "bądź co bądź", ale nie krzyżujmy obu zwrotów.
Na dziś tyle, pozdrawiam, życzę weny. :D
PLUS
Jeśli masz ochotę odwiedzić mój twór:
hellxo.blogspot.com
Zapraszam :)
Nie będę się zbytnio rozpisywać, powiem jedynie, że to co urzekło mnie najbardziej w tym opowiadaniu to ten krakowski humor, obwarzanek i tramwaj numer 4 Bronowice Małe - Wzgórza Krzesławickie. Jestem zmuszona męczyć się złomem co dzień, ale no przecież od czego my mamy ZIKiT.
OdpowiedzUsuń